60 rocznica trzech największych morskich tragedii - zatopienie Wilhelma Gustloffa
Przemysław Federowicz
Aktualizacja: 07.09.2005
Magazyn: Nurkowanie Nr 1/2005 (111)
Jezyk: polski
Streszczenie: Rok 1945 zapisał się na kartach historii m.in. trzema najtragiczniejszymi pod względem ilości ofiar katastrofami, jakie kiedykolwiek miały miejsce na morzu. "Wilhelm Gustloff", "Steuben" i "Goya" od 60 lat spoczywają w Bałtyku, w pobliżu polskich brzegów.
W dzienniku okrętowym radzieckiego okrętu podwodnego "S 13" zapisano: "30 stycznia 21.10, 55°2'2'' szer. geogr., 18°11'5" dł. geogr. wykryto cel". Dwie godziny później wystrzelone z niego torpedy trafiają w duży niezidentyfikowany z nazwy statek. Z pokładu tonącej jednostki idzie w eter wiadomość "Wilhem Gustloff" tonie. Koordynaty - 55°07'N, 17°42'W. Potrzebna pomoc". Tak rozpoczyna się koniec historii statku legendy "Wilhelm Gustloff", legendy, która jest żywa do dziś.
Zobacz także:
- Rysunek wraku Gustloffa / Rys. A.Rutkowiak / Magazyn Nurkowanie
Cały artykuł:
Ostatni rejs Wilhelma Gustloffa
W dzienniku okrętowym radzieckiego okrętu podwodnego S-13 zapisano: "30 stycznia 21.10, 55°2'2" szer. geogr. 18°11'5" dł. geogr. wykryto cel". Dwie godziny później wystrzelone z niego torpedy trafiają w duży niezidentyfikowany z nazwy statek. Z pokładu tonącej jednostki idzie w eter wiadomość "Wilhem Gustloff tonie. Koordynaty - 55°07N, 17°42'W. Potrzebna pomoc". Tak rozpoczyna się koniec historii statku legendy "Wilhelm Gustloff", legendy która jest żywa do dziś.
21 stycznia 1945 r. Karl Dönitz wydał rozkaz rozpoczęcia operacji "Hannibal" - ewakuacji personelu szkolnych flotylli okrętów podwodnych z Gdyni i Piławy. Zadanie to miało wykonać kilka statków, wśród których największymi były "Wilhelm Gustloff" (25 484 BRT), "Hansa" (23 130 BRT), "Hamburg" (22 117 BRT) oraz "Deutschland" (21 046 BRT). Statki te miały ewakuować od końca stycznia 1945 r. do początku lutego cały personel 2 Szkolnego Dywizjonu Okrętów Podwodnych (2. Unterseeboots-Lehr-Division) oraz jego wyposażenie. Powodem tej ewakuacji były szybkie postępy armii radzieckiej kierującej się w stronę Gdyni i Gdańska. Tego samego dnia rozkaz dotarł do dowództwa 2.ULD. "Gustloff" i "Hansa" otrzymały rozkaz opuszczenia portu w ciągu najbliższych 48 godzin.
Niepełnosprawny statek
Rozkaz wypłynięcia natychmiast przekazano cywilnemu dowódcy "Gustloffa" kapitanowi Friedrichowi Petersenowi oraz dowódcy personelu wojskowego na statku kmdr ppor. Wilhelmowi Zahnowi. Petersen był oficerem marynarki handlowej, w której służył od początku wojny. Miał wówczas 67 lat. Komandor Zahn był znanym oficerem okrętów podwodnych. Podczas wojny pływał m.in. na okręcie podwodnym "U 56".
Pod koniec 1940 r. statek pasażerski "Wilhelm Gustloff" przypłynął go Gdyni. Odtąd miał cumować na Oksywiu i pełnić rolę bazy koszarowej dla kadetów 2 Dywizjonu Okrętów Podwodnych. Jego kotły zostały wygaszone, a maszyny wyłączone. Prąd pobierano z lądu. Paliwo i smary wypompowano. Doświadczona etatowa załoga dostała przydziały na inne statki lub stanowiska na lądzie. Ich miejsce zajęli Włosi, Chorwaci i Litwini wierni III Rzeszy. Zajmowali oni pomocnicze stanowiska w kuchni, mesach, w warsztacie itd. Podczas pokoju statek posiadał 417 osób załogi, natomiast w dniu 21 stycznia 1945 r. jej stan wynosił lekko ponad 100 osób. Na statku nie było fachowców od maszyn napędowych i łączności.
Na czas rejsu pośpiesznie rozpoczęto poszukiwanie niezbędnego minimum liczącego ponad 200 osób załogi, w tym najważniejszego personelu maszynowni. Do dnia wypłynięcia w morze udało się obsadzić tylko 173 stanowiska. Powodem takiego stanu były braki wyszkolonego personelu marynarki w bazie Kriegsmarine w Gdyni. Personel i marynarze z 2.ULD zajęli stanowiska łączności, w maszynowni oraz w obsłudze dział przeciwlotniczych. I tak dla przykładu ważne stanowiska objęło dwóch bosmanów w podeszłym wieku oraz kilku młodszych oficerów bez większego doświadczenia.
Czteroletni postój "Gustloffa" w porcie odbił się bardzo na jego stanie technicznym. Jego mechanizmy napędowe były niezdolne do pracy, podobnie jak kotły. W zbiornikach nie było ani kropli paliwa oraz smarów napędowych. Technicy stoczniowi i personel Kriegsmarine dostali rozkaz natychmiastowego doprowadzenia statku do stanu "samodzielnej pływalności". Nasmarowano mechanizmy maszyn napędowych oraz wstępnie rozpalono kotły. W trakcie tych prac pojawił się bardzo istotny problem. Podczas rozruchu maszyn napędowych okazało się, że uszkodzony jest jeden z wałów napędzających śruby (inne źródła nie podają nic o tym uszkodzeniu). Awaria ta rzekomo miała ograniczyć prędkość "Gustloffa" z około 15 w do 12 w. Uszkodzenie to powstało w wyniku bliskiego upadku bomby podczas jednego z nalotów na Gdynię. Wówczas to zanotowano kilka uszkodzeń kadłuba, które jednak naprawiono. Kolejnym problemem technicznym okazała się szczelność zbiorników paliwowych oraz ich instalacji. Niektóre z nich nie nadawały się do użycia.
Kolejnym problemem organizacyjnym było mała ilość łodzi ratunkowych znajdujących się na pokładzie. Brakowało wiele z nich, np. z 22 dużych łodzi ratunkowych znajdowało się ich tylko 12. Zostały one wcześniej wyokrętowane na potrzeby 2.ULD i bazy w Gdyni. Prowizorycznie dostosowano na potrzeby rejsu 18 szalup wiosłowych z ULD mogących pomieścić po 30 osób każda. Z magazynów Kriegsmarine pobrano także 380 standardowych tratew ratunkowych mieszczących po 10 osób każda. Jak się okazało później podczas akcji ratunkowej nie wszystkie były sprawne.
Zaokrętowanie pasażerów
W pierwszej kolejności zaokrętowano na pokład 918 marynarzy ze Dywizjonu Okrętów Podwodnych, 373 kobiety służące w oddziałach pomocniczych Kriegsmarine (Marinehelferinn) oraz inny personel obsługi bazy. 25 stycznia dowódca okrętu kapitan Petersen nakazał rozpoczęcie przyjmowania pozostałych pasażerów. W pierwszej kolejności na pokład przeniesiono rannych żołnierzy Wehrmachtu. W dalszej kolejności przyjęto rodziny personelu Kriegsmarine, funkcjonariuszy partyjnych, urzędników wraz z rodzinami. Na pokładzie znalazła się m.in. rodzina burmistrza Gdyni. Równocześnie na pokład transportowano niezbędny prowiant, ciepłe koce oraz pościel. Mimo zaokrętowania kilku tysięcy osób, ich liczba na nabrzeżu nie malała. Wobec wielokrotnych siłowych prób dostania się na pokład, kapitan Petersen nakazał odpłynąć od nabrzeża na kilkanaście metrów i tam rzucić kotwice. Dalszy załadunek przebiegał tylko łodziami okrętowymi.
Po czterech dniach załadunku pasażerów, 29 stycznia dowódca ULD wydał rozkaz wypłynięcia w morze rankiem następnego dnia. 30 stycznia 1945 r. 4 holowniki rozpoczęły wyprowadzanie "Wilhelma Gustloffa" z portu. Podczas tej operacji z wody podjęto jeszcze kilkaset ludzi płynących na wszelkiego rodzaju kutrach, łodziach lub szalupach. Według różnych źródeł podjęto z wody do 2000 zdesperowanych ludzi w tym 600 uchodźców z parowca "Reval". Szacuje się, że na pokładzie znalazło się od 6000 do nawet 10000 ludzi.
Skład konwoju
W pierwszym konwoju miały znaleźć się dwa transportowce "Wilhelm Gustloff" i "Hansa". Na pokładzie tego drugiego znalazła się kadra oficerska 2 Dywizjonu oraz duża część mienia Dywizjonu. Pozostałe wolne miejsce zali ranni i uchodźcy. Eskortę konwoju miały zapewnić okręty 9 Dywizjonu Zabezpieczenia (9. Sicherungsdivision), jednakże w tych dniach ich liczba była ograniczona. Okręty te były zajęte trałowaniem szlaków, ochroną grup bojowych oraz eskortą dużej ilości konwojów. Dowódca 9 Dywizjonu kmdr ppor. Adalbert von Blanck mógł wystawić skuteczną eskortę dopiero na początku lutego 1945 roku. Na takie opóźnienie nie mógł się jednak zgodzić dowódca 2. ULD. Postanowił on zapewnić eskortę posiadanymi przez siebie okrętami. 2 Dywizjon posiadał we własnym składzie całą armadę okrętów pomocniczych takich jak poławiacze torped, okręty cele, okręty ratownicze oraz tendry. Najbardziej do eskorty nadawały się dwa poławiacze torped "Löwe" oraz
"TF 19". "Löwe" był zdobycznym norweskim torpedowcem "Gyller" o wyporności 590 t. Mógł rozwijać prędkość do 30 w. Był on wyposażony w podstawowe urządzenie hydroakustyczne typu S-Gerät. Jednakże na kilka dni przed wypłynięciem jego S-Gerät uległ uszkodzeniu. Podczas wojny "Löwe" służył w 27 szkolnej flotylli okrętów podwodnych m.in. w roli poławiacza torped. Drugim eskortowcem miał być "TF 19" typowy poławiacz torped (Torpedofangboot). Była to dość nowa jednostka zbudowana już w trakcie wojny. Jednakże nie nadawał się on do rejsów po otwartym morzu w trudnych warunkach atmosferycznych, które panowały wówczas na środkowym Bałtyku.
Rejs
O godz. 13.00 dnia 30 stycznia 1945 r. "Wilhelm Gustloff" opuścił port. Tymczasem drugi statek konwoju "Hansa" zasygnalizował uszkodzenie steru (śruby - inne źródła) podczas operacji wychodzenia z portu. Z uwagi na to uszkodzenie sztab ULD postanowił kontynuować operację "Hannibal" z udziałem samego "Gustloffa". Pogoda w nocy miała być sprzyjająca przeprowadzeniu skrytego przejścia do Świnoujścia. Miał wiać wiatr o sile 5 stopni, padać śnieg a widoczność w nocy miała wynosić od 1 do 3 mil, stan morza do 4 B, a temperatura miała dochodzić do minus 17°C. "Wilhelm Gustloff" ruszył w rejs na zachód. Po minięciu półwyspu helskiego dołączyły do niego dwa okręty eskorty. Niedługo później dowódca poławiacza torped "TF 19" zasygnalizował przeciek kadłuba i poprosiła o powrót do bazy. Od tej pory główną eskortę stanowił tylko torpedowiec "Löwe".
Konwój rozpoczął mozolny marsz na zachód z prędkością 12 w. Na jego czele podążał eskortowiec. Zespół nie zygzakował. Dlaczego nie podjęto tego środka zaradczego przed atakiem okrętów podwodnych? Powodów było kilka. Po pierwsze na statku znajdywało się dwóch dowódców tzn. dowódca okrętu kapitan Petersen (oficer cywilny) oraz dowódca personelu wojskowego kmdr ppor. Zahn. On też zalecił kapitanowi Petersenowi rejs kursem zygzakującym. Jednakże ocena Petersena był całkowicie odmienna od oceny doświadczonego podwodniaka jakim był Zahn. Petersen uważał, że płynąc blisko brzegu, z maksymalną prędkością i w pełnym zaciemnieniu, przy dość złych warunkach atmosferycznych nie można się obawiać ataku radzieckich okrętów podwodnych.
Wykrycie i atak
Tymczasem na północ od latarni Rozewie znajdował się radziecki okręt podwodny " S 13" dowodzony przez kmdr ppor. Aleksandra Marinesko. O 19.10 wachta na mostku wykrywał niezidentyfikowaną jednostkę. Płynęła ona kursem 280 stopni. W pozycji półzanurzonej okręt podwodny skierował się kursem 105 stopni w kierunku celu. Cel zlokalizowały także urządzenia hydrolokacyjne. Początkowo jeden szum małej jednostki, później drugi szum dużego statku. O 19.32 "S 13" rozpoczął zbliżanie się do celu kursem 340 stopni a od 19.55 kursem 280 stopni. Przez kolejne dwie godziny okręt podwodny ścigał konwój płynąc równolegle do niego, pomiędzy nim a wybrzeżem. O godz. 21.02 "S 13" był na wysokości "Wilhelma Gustloffa". Wówczas skierował się na kurs 15 stopni i przygotował się do ataku torpedowego. O 21.08 komandor Marinesko wydał rozkaz odpalenia 4 torped. Jedna z nich okazała się niewypałem i pozostała w wyrzutni. Jednak trzy z nich pomknęły w kierunku niezidentyfikowanego z nazwy statku. Po 37 sekundach pierwsza z torped trafiła w lewą burtę "Wilhelma Gustloffa". Sekundy później trafiły kolejne dwie. Pierwsza z torped eksplodowała około 12 m od dziobu. Druga trafiła kilkanaście metrów dalej i trzecia wybuchła na wysokości maszynowni. W poszyciu lewej burty "Gustloffa" pojawiły się trzy duże wyrwy, przez które do wnętrza zaczęła się wlewać woda. Statek otrzymał natychmiast przechył 5 stopni na lewą burtę. Większość znajdujących się w rejonach trafień torped ludzi zginęła na miejscu. Reszta pasażerów w panice rozpoczęła ewakuację. Z radiostacji okrętowej nadano sygnał o pozycji statku. Sygnał ten nadany z przenośnej radiostacji został przechwycony na "Löwe", który retransmitował go na kilkunastu częstotliwościach. Po 40 minutach od ataku "Gustloff" posiadał przechył 40 stopni na lewą burtę. Ewakuacja była już niemożliwa. 30 minut później "Wilhelm Gustloff" zanurzył się całkowicie w wodzie. Przed samym zanurzeniem statkiem wstrząsnęła eksplozja. Prawdopodobnie wybuchły gorące kotły. Ostatni na pokładzie pozostał kmdr ppor. Zahn, który na mostku niszczył kody i książki okrętowe. Kapitan Petersen już od kilkunastu minut siedział w łodzi ratunkowej. Według kilku relacji zabronił on nawet zabierać z wody rozbitków argumentują to faktem wywrócenia się łodzi.
Pierwszy pomocny rozbitkom udzielił torpedowiec "Löwe", który podniósł od 252 do 472 ludzi (wg. różnych źródeł). Kolejnymi jednostkami, które przybyły w rejon katastrofy był krążownik ciężki "Admiral Hipper" wraz z torpedowcem "T 36". Co ciekawe okręty te nie udzieliły znacznej pomocy rozbitkom. Było to spowodowane obawą o własne bezpieczeństwo po wykryciu przez torpedowiec echa okręty podwodnego. Torpedowiec wyłowił tylko 564 osoby z kilku tysięcy pływających w lodowatej wodzie i na tratwach. Kolejnymi jednostkami, które przybyły na miejsce katastrofy były transportowiec "Gotenland" oraz stacja torpedowa "TS 2" (eks "M 387"). Uratowały one 106 rozbitków. Godzinę później przybyły trałowiec "M 375" oraz transportowiec "Göttingen". Kolejnymi były "TS 2", "TF 19" oraz "Vp 1703". Szacuje się, że okręty w sumie wyłowiły 1252 rozbitków w tuy komandora Zahna.. Prawdopodobnie na "Gustloffie" zginęło około 7000 ludzi.
Wrak spoczął na pozycji 55°07'27,7"N i 17°42'14,6"E na głębokości 45 m. W dniu 1 grudnia 2004 r. wokół wraku ustanowiono strefę bezpieczeństwa mającą za zadanie ochronę tego bezcennego zabytku. W strefie istnieje całkowity zakaz prowadzenie wszelkiej działalności podwodnej.
Steuben
Mimo zatopienia "Wilhelma Gustloffa" ewakuacja z Gdyni i Piławy nie została wstrzymana. 9 lutego 1945 r. port w Piławie opuścił transportowiec wojska "Steuben". Był on pięknym dwukominowym "pasażerem" zbudowanym w 1923 r. przez szczecińską stocznię Vulcan. Macierzystym armatorem były linie oceaniczne Norddeutscher Lloyd (NDL) z Bremen. Statek posiadał długość 168 m, szerokość 19,8 m oraz zanurzenie 8,5 m. Jego tonaż wynosił 14660 BRT. Dzięki 2 czterocylindrowym maszynom potrójnego rozprężania (11000 KM) mógł rozwinąć prędkość maksymalną do 16 w. Na pokładzie znajdowały się eleganckie kajuty, sala balowa, bar oraz palarnia papierosów.
Eskortę transportowca pełnił stary torpedowiec "T 196" oraz poławiacz torped "TF 10". Oba okręty niezbyt nadawały się do zadań eskortowych i przez wojnę pełniły zadania pomocnicze. Wieczorem 9 lutego konwój ruszył z prędkością 12 w, zygzakując, w kierunku otwartego morza, portem docelowym miało być Świnoujście.
Tymczasem na północny zachód od Rozewia patrol pełnił radziecki okręt podwodny "S 13" dowodzony przez kapitana 3 rangi Aleksandra Iwanowicza Marinesko. Okręt ten przed kilkoma dniami zatopił statek "Wilhelm Gustloff" i nie atakowany przez niemieckie okręty spokojnie wyczekiwał na kolejną ofiarę. Około godz. 20.15 wachta obserwacyjna znajdująca się na kiosku "S 13" zaobserwowała łunę na horyzoncie. Była ona wywołana prawdopodobnie przez płynący statek. Później także sonar wykrył szum śrub napędowych statku lub okrętu. Okręt "S 13" w zanurzeniu skierował się natychmiast kursem na zbliżenie. Około północy "S 13" wynurzył się i zaobserwował 3 statki. Wstępna identyfikacja wykazała, że największą jednostką konwoju był lekki krążownik "Emden" w towarzystwie niszczycieli. Kapitan Marinesku wydał rozkaz zanurzenia i zajęcia dogodnej pozycji do strzału. O 00.50 okręt zajął odpowiednią pozycję do przeprowadzenia skutecznego. O godz. 00.52 odpalono dwie torpedy. Obie były celne. Pierwsza trafiła w dziób na wysokości mostka, druga w śródokręcie w rejonie pomieszczeń kotłów. "Steuben" natychmiast zaczął płonąć i powoli pogrążać się w otchłani zimnego morza. Dwie minuty po trafieniu torped "Steubenem" wstrząsnęły kolejne eksplozje. Prawdopodobnie wybuchły gorące kotły. Kilkanaście minut później "Steuben" pogrążył się całkowicie pod wodą, a wraz z nim na dno poszło 3608 jego pasażerów. Okręty eskorty uratowały tylko 659 ludzi.
Zatopienie transportowca "Goya"
Późnym wieczorem 16 kwietnia 1945 r. radziecki okręt podwodny "L-3" znalazł się na pozycji bojowej na północ od Rozewia. Tutaj miał przeprowadzić patrol atakując napotkane statki handlowe. Noc była spokojna, wiał lekki wiatr, widoczność wynosiła od 1 do 2 Mm. Nagle ciszę na mostku przerwał hydroakustyk meldując wykrycie, na skraju zasięgu urządzenia, szum pracujących śrub okrętowych. Siedem lub osiem jednostek w tym jedna duża, zameldował. Dowódca kmdr ppor. Wladimir Konowałow wydał rozkaz - płyniemy na zbliżenie. Tak zaczynał się epizod, w którym przewijały się wątki bohaterstwa, rozpaczy oraz bezsilności ludzkiej wobec natury i systemu totalitarnego.
16 kwietnia był kolejnym dniem wojny, wojny która zbliżała się już ku końcowi. Od samego ranka na redzie Helu gromadziły się statki i okręty mające uczestniczyć w konwoju ewakuacyjnym na zachód. Kotwice rzuciły transportowiec "Goya" (5230 BRT), statek "Mercator" (4661 BRT), stary parowiec "Kronenfels" (2834 BRT) oraz mały tankowiec wody "Ägier" (676 BRT). Z portu wojennego i rybackiego kursowały w ich kierunku kutry, promy, łodzie, barki oraz statki żeglugi przybrzeżnej przewożące na pokłady transportowców tysiące uchodźców, rannych a także wojskowych. Ten dzień jak poprzednie przyniósł trzy ataki lotnictwa radzieckiego w wyniku, których lekko został uszkodzony transportowiec "Goya". Eskortę konwoju miały zapewnić dwa trałowce "M 256" (typ 1939Mob) z 8 flotylli oraz "M 328" (typ 1940) z 25 flotylli. Organizacyjnie wchodziły w skład 9 Dywizji Zabezpieczenia. Można w tym miejscu zadać sobie pytanie, dlaczego tylko dwa? Okręty te należały do nowoczesnych jednostek wcielonych do służby kolejno w 1942 i 1944 roku. Na ich wyposażeniu znajdował się dość duży zestaw środków wykrywania okrętów podwodnych. Podstawowym środkiem hydroakustycznym był tzw. S-Gerät składający się z dużej ilości odbiorników umieszczonych poniżej linii wodnej. Potrafił on zlokalizować szumy pochodzące m.in. ze śrub okrętowych. Kolejnym aparatem był pasywny wykrywacz dźwięków KDB (Kristalldrehbasisgerät) umieszczony w stępce. Jeszcze innym był NHG (Nautische Horchgerät) składający się z mikrofonów umieszczonych na obu burtach poniżej linii wodnej. Ich zadaniem było wykrywanie szumu układu napędowego śrub wystrzelonych torped, co pozwalało na wykonanie manewru unikowego. Jako broń przeciwko okrętom podwodnym trałowce posiadały po około 10 bomb głębinowych gotowych do natychmiastowego odpalenia z miotaczy burtowych.
System biernej ochrony otrzymał także transportowiec "Goya", na którym umieszczono instalację hydrolokacyjną (NHG ?). Jednakże została ona uszkodzona podczas nalotu kilka godzin przed wypłynięciem w morze. Powróćmy jednak do sytuacji w porcie. Kilkugodzinny załadunek ludzi na transportowce został zakończony po godzinie 18.00. Na pokładzie "Goyi" znalazło się według różnych szacunków około 7000 ludzi. Zostali oni rozlokowani we wszystkich możliwych pomieszczeniach, ładowniach, korytarzach i na pokładzie głównym. Na "Mercatorze" znalazło się około 5000, na "Kronenfels" 2500 ludzi. Także na tankowiec "Ägier" i na dwa trałowce eskorty zaokrętowano uchodźców i wojsko.
Około 19.00 konwój uformował szyk i skierował się na pełne morze. Prędkość zespołu wynosiła 11-12 węzłów tzn. osiągała maksymalną prędkość najwolniejszej jednostki konwoju parowca "Kronenfels". Należy tutaj zauważyć że sam transportowiec "Goya" mógł rozwijać aż 18 węzłów ci przewyższało prędkości nawodne radzieckich okrętów podwodnych. Dowództwo Kriegsmarine rozważało użycie samego szybkiego transportowca w eskorcie trałowców, lecz chęć ewakuacji jak największej liczby ludzi przesądziła o włączeniu w skład konwoju powolniejszych statków. Docelowym portem miało być Świnoujście. Pogoda był dość dobra, bardzo dogodna do ataku okrętu podwodnego. Po opuszczeniu Zatoki Gdańskiej konwój skierował się szlakiem żeglugowym na północny zachód. Na wysokości Rozewia miała nastąpić zmiana kursu na zachodni.
Radziecki okręt podwodny dowodzony był przez kmdr ppor. Konowałowa, asa floty podwodnej. Był to jego 8 rejs bojowy na "L 3". Po wykryciu szumu śrub dowódca ogłosił alarm bojowy i nakazał wykreślenie kursu na zbliżenie. Okręt skierował się z prędkością 8 węzłów na południowy wschód. Po przepłynięciu kilku mil morskich, okręt ustawił się na pozycji umożliwiającej ucieczką po ataku na otwarte morze. "L 3" rozpoczął oczekiwanie na zbliżający się konwój. Na cel wzięto największą jednostkę konwoju transportowiec "Goya". Około 23.52 oficer torpedowy odpalił 4 torpedy. Dwie były celne. Statek zaczął płonąć. Pierwsza torpeda trafiła w dziób, druga w śródokręcie i zniszczyła maszynownię. Statek tonął a wraz z nim kilka tysięcy uwięzionych pod pokładem ludzi nie mających szans na wydostanie się ze śmiertelnej pułapki. Kilka minut później o 24.00 "Goya" pogrążyła się w wodzie. Według niektórych źródeł zginęło wówczas 6666 ludzi. Uratowano zaledwie 334 osoby.
Tymczasem "L 3" rozpoczął oddalanie się na pełne morze. Pomimo ataków trałowców bombami głębinowymi osiągnął bezpieczny akwen. Wkrótce także zaczął kontynuować patrol bojowy m.in. bezskutecznie atakował konwój na Zatoce Gdańskiej 21 kwietnia 1945 roku.
Wrak transportowca "Goya" spoczął na głębokości 73 metrów na północ od Rozewia. Jego żywot trwał zaledwie trzy lata. Został on zbudowany w 1942 r. w stoczni w Oslo. Pierwotnie był przeznaczony dla armatora Hamburg-Amerika-Linie z Hamburga, lecz został wkrótce przejęty przez Kriegsmarine. Do 1944 r. stacjonował w Kłajpedzie w strukturach 25 flotylli okrętów podwodnych. Służył tam zarówno jako okręt cel jak i jednostka zaopatrzeniowa. Po rozpoczęciu ewakuacji z Kłajpedy do jego zatopienia był używany jako transportowiec wojska. Jego wrak stał się smutnym pomnikiem ofiar ostatniej wojny światowej.
|